TRYB JASNY/CIEMNY

Karnawał wyobraźni

Kiedy do zakończenia zabawy zostaje już tylko dziesięć dni, w Wenecji wszystko dopiero się zaczyna. Ulice wypełniają się ludźmi, a przez miasto przemykają tajemnicze maski.
Wenecja kojarzy się dziś głównie z labiryntem wąskich uliczek i urokliwych mostków nad kanałami.


To miasto pełne zwodniczych zakrętów, które zdają się przeczyć topograficznej logice. Bez trudu można się tam zgubić, nawet jeśli wędrówce towarzyszy mapa. Wokół słońce odbijające się w czarnych gondolach, błysk złota w jubilerskich witrynach, wielobarwne szkło z Murano i efektowne maski w każdym sklepie. Latem rozbłyski na wodzie, zimą melancholijne mgły spowijające spacerowe ścieżki. Oto miasto, które samo w sobie stanowi najlepszą dekorację. Nie trzeba budować scenografii, ona istnieje tak po prostu. Główną sceną jest plac św. Marka, a im dalej od tego otoczonego przepychem serca miasta, tym więcej zakulisowych cieni i dyskretnych mroków. Nic dziwnego, że w tym magicznym teatrze powstaje spektakl tak tajemniczy i uwodzicielski, jak trwający dziesięć dni karnawał masek.

Anonimowe rozkosze
Współczesna Wenecja bywa niechlujna i zaniedbana, pod urokiem kanałów ukrywając postępujące zniszczenie. Ale to wciąż miasto, w którym dostrzec można liczne ślady jej niezwykłej przeszłości. La Serenissima, Najjaśniejsza – na takie miano mogło zasłużyć wyłącznie miejsce cudowne i potężne jednocześnie, w którym wielka sztuka spotyka się z bogactwem, przepych z rozkoszą, a namiętność z marzeniami.

Porównywano ją do kobiety lekkich obyczajów, która dba o pozory i pożądanie czyni ważniejszym od moralności, ale to tu właśnie tworzyli Giorgione, Tycjan czy Tintoretto, tu powstał specyficzny styl architektoniczny, który do dziś uwodzi swą misterną lekkością, dla tego miasta powstawały kompozycje Rossiniego czy Verdiego. Jaśniejąca potęga Wenecji nie mogła jednak trwać wiecznie i niepostrzeżenie miasto zaczęło chylić się ku upadkowi, wciąż zachowując pozory swej wielkości.

Arystokracja trwoniła majątki, bawiła się i używała życia. Od zabawy nie stronili też mniej zamożni. Aby umożliwić bezkarne szaleństwo, bez skandali i odpowiedzialności za swoje czyny, wenecjanie zaczęli przywdziewać maski, które miały ich czynom zapewniać anonimowość. Bogate kobiety mogły oddawać się miłosnym przygodom z przystojnymi młodzieńcami z niższych sfer, arystokraci bez konsekwencji dawali upust swym namiętnościom do służących. W dziedzinie rozkoszy Wenecja była niezwykle demokratyczna, rzecz jasna ukrywając to wszystko za pelerynami i wymyślnymi maskami. To, co pierwotnie było pomysłem na dyskretne schadzki, z czasem stało się powszechnym zwyczajem, by wkrótce przybrać formę wielkiego święta, w którym udział brało całe miasto. Przesłonięci maskami mieszkańcy i goście przeplatali się w szalonym tańcu, przemykali mrocznymi uliczkami, poddając się własnym słabościom i pragnieniom. Tymczasem świat zmieniał się, do głosu dochodziły nowe trendy w sztuce i filozofii, pojawiały się nowe konflikty, szalały wojny. Był koniec wieku osiemnastego. Do władzy doszedł pewien niewysoki Francuz, których postanowił dokonać rewolucyjnych zmian. Gdy wkroczył do Wenecji, zachwycił się placem św. Marka, nazywając go najpiękniejszym salonem Europy. Jednak Napoleon Bonaparte zrobił coś jeszcze – pozbawił wenecjan radości życia, zabawy, flirtu i szaleństwa. Słowem, zabrał im karnawał.

Tradycja lubi powracać

 Mijały lata. Wenecjanie zajęli się ratowaniem niszczejącego miasta. Starali się przywrócić utracony blask, ocalić choćby okruchy wielkiej potęgi. Dla turystów Wenecja stała się miastem romantycznym, a wielcy intelektualiści, artyści i myśliciele odnajdywali tu idealną atmosferę do pracy. Jedni przyjeżdżali latem, gdy słońce umilało spacery, inni wybierali mglistą jesień, sprzyjającą zadumie i poezji. Zimą miasto wyciszało się, pustoszało, zamierało. Powrócił pomysł dawnych karnawałów, które rozgrzewały atmosferę dawnych zim. Wiadomo było, że trzeba będzie wymyślić nową formułę, niepodobna w dzisiejszych czasach odtworzyć dawnych emocji. Pierwotne szaleństwo musiało się ucywilizować i uwspółcześnić. Pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku zdecydowano się ogłosić powrót karnawału. Okazało się, że dwudziestowieczny homo ludens tęsknił za zabawą, w której mógłby na chwilę uciec od samego siebie, przebrać się, poudawać, przez kilka dni w roku być kimś innym. Odzyskany karnawał okazał się wielkim zwycięstwem Wenecji.

Ulice pełne radości

 Aby uatrakcyjnić karnawał, organizatorzy co roku wymyślają inny motyw przewodni. Były już podróże i podróżnicy, Orient Express, Casanova czy zmysły. Władze miejskie tak ustalają program, by każda z dzielnic mogła się pochwalić swoją aktywnością. Na placach trwają przedstawienia teatralne i koncerty, na ulicach odbywają się degustacje i różnorodne pokazy. Niektóre są zaplanowane, uwzględnione w oficjalnym programie, inne rodzą się spontanicznie, na gorąco, pod wpływem wszechogarniającej atmosfery zabawy. Wiele się traci, poruszając się po mieście tylko z planem i programem. Aby naprawdę poczuć ducha tego święta, trzeba mu się poddać, włóczyć się uliczkami w poszukiwaniu masek, samemu przywdziać niecodzienny strój, uśmiechać się do innych ludzi i łapać każdą chwilę. Wiele osób krytykuje karnawał za komercyjny charakter, zwraca uwagę na obłędnie wysokie ceny noclegów i posiłków czy stoiska obwieszone tandetnymi pamiątkami. Ale to tylko ułamek prawdy, istotę weneckiego karnawału stanowią ludzie, a oni fantastycznie się bawią bez względu na to, jak bardzo próbuje się na nich w tych dniach zarabiać. Nie każdego stać na wymyślne przebranie, ale niemal każdy stara się włączyć do wspólnej zabawy, zakładając maskę, perukę czy pelerynę.

Im bliżej końca zabawy, tym więcej osób się do niej przyłącza. Ostatniej nocy wszyscy spotykają się na placu św. Marka, by świętować zakończenie karnawału. Gdy o świcie pierwsi turyści mkną z bagażami w stronę dworca kolejowego, inni dopiero kończą zabawę i zmierzają do hoteli, by odespać szaleństwo minionej nocy.

Zamaskowane centrum świata

 Nie byłoby tego karnawału, gdyby nie spacerujące po placach i ulicach postacie niemal nie z tego świata. Wśród współczesnych kurtek i płaszczy pojawiają się, niczym duchy przeszłości, osoby eleganckie, wytworne, pełne galanterii i dobrego smaku, ubrane w kostiumy z minionych czasów. Z uśmiechem kłaniają się napotkanym przechodniom, pozują do zdjęć, toczą zajmujące rozmowy z podobnymi do siebie. Wiele wśród nich odwołań do czasów, gdy potęga Wenecji jaśniała najmocniej, ale zdarzają się przebrania zupełnie niehistoryczne, rozmaite żywioły, karty do gry czy pory roku. Władze miejskie opłacają udział wielu postaci, zwykli uczestnicy nie pozostają jednak w tyle i równie chętnie przywdziewają swoje stroje. Ci najbardziej ambitni przygotowują je przez wiele miesięcy poprzedzających karnawał. Można też odpowiedni strój wypożyczyć, wykorzystując go nie tylko na przechadzki po weneckich zaułkach, lecz także na organizowane tu licznie bale. Podobno na niektórych współczesnych balach sam Casanova poczułby się zawstydzony. Ale to tylko pogłoski, jak wszystko w tym magicznym mieście nieco pikantne i rozbudzające wyobraźnię. Nie każdy zajrzy na taki bal, ale każdy może przespacerować się po placu św. Marka, który w czasie karnawału przypomina wielki plan zdjęciowy, a spotkane tam maski to bohaterowie niemal wszystkich historii świata. Może za jedną z nich będę ja, może za inną będziesz ty. Może opowiesz mi swoją historię, może stworzysz zupełnie nową… Do zobaczenia w Wenecji.

Magdalena Giedrojć


Przeczytaj także:

Wybrane dla Ciebie

Copyright © italianki